Rozmawiamy z Dariuszem Szpakowskim, popularnym komentatorem i dziennikarzem sportowym.
Wśród komentatorów sportowych jest Pan swoistą legendą. Zaczynał Pan od radia. To była chyba świetna szkoła dla komentatora telewizyjnego.
Powiedziałbym, że to była wówczas właściwa droga, żeby trafić do telewizji, choć oczywiście różnice w sprawozdawaniu i komentowaniu meczów są zasadnicze, bo w radiu to jest malowanie słowem, opisywanie i charakteryzowanie zawodników, natomiast telewizja ma obraz. W związku z tym trzeba było wyeliminować pewne nawyki, które się przez kilka lat w radiu kształtowało. Z pomocą kolegów udało się. Do przejścia do telewizji namawiał mnie długi czas Janek Ciszewski, kiedy wspólnie wyjeżdżaliśmy na mecze reprezentacji, czy też na Mistrzostwa Świata – w 1978 i 1982 r. byliśmy na nich razem. Kiedy już zdecydowałem się na przejście z radia do telewizji, nie było to łatwe. Zderzyłem się oczywiście z legendą Jana Ciszewskiego, którego sam zresztą byłem fanem. Tak jak dla wielu ludzi, dla mnie też mecz bez Jana Ciszewskiego to nie był ten mecz. Trzeba było popracować, trzeba było wyrugować pewne rzeczy z tego sprawozdawania radiowego. Przestawić się na coś troszkę innego, chociaż emocje pozostają dokładnie te same. W telewizji jest jednak obraz, a my jesteśmy dodatkiem do tego obrazu. W radiu jest trochę inaczej.
Na czym polega dobry komentarz wydarzenia sportowego? Nie każdą dyscyplinę komentuje się przecież w taki sam sposób.
Na pewno tak jest. Dyscypliny różnią się między sobą. Co innego wioślarstwo i wyścig po złoty medal, a co innego mecz. Jedno ma krótki czas, drugie jest zdecydowanie dłuższe. Natomiast w sferze emocjonalnej pozostaje to samo. I tu i tu walczymy o zwycięstwo. I tu i tu są Polacy. I tu i tu człowiek ma dobre i złe dni. Telewizja daje nam tę możliwość, że widz sam widzi, ocenia i odbiera. My jesteśmy trochę jak kucharz, który stara się dobrze doprawić potrawę, chociaż nie on ją przygotowuje.
Do każdego wydarzenia sportowego komentator powinien się dobrze przygotować. Dlatego jego praca nie trwa tylko, w przypadku meczu piłkarskiego, 90 minut i z pewnością pochłania dużo więcej czasu.
Tak. To prawda. Do każdego komentowanego wydarzenia trzeba się dobrze przygotować. Podczas Igrzysk Olimpijskich, gdy komentowałem kajaki, trzeba było odrobić lekcje, trzeba przejrzeć archiwum. Czasy się jednak zmieniły, bo kiedyś Federacja Wioślarska wydawała magazyn, gdzie były wszystkie wyniki Mistrzostw Świata, Pucharu Świata, Igrzysk Olimpijskich. Dzisiaj wszystko jest w formie elektronicznej i trzeba poszukać, postukać, wpisać. Kiedy przedstawia się daną osadę, która znajduje się na linii startu, to trzeba coś powiedzieć o niej, o jej dokonaniach, a to jest o tyle uciążliwe, że nieraz, szczególnie w czwórkach, czy ósemkach, te osady się mieszają. W kwalifikacjach startują inne osoby niż na samej imprezie, typu finały Mistrzostw Świata, czy Igrzysk Olimpijskich. Także na przygotowanie trzeba poświęcić trochę czasu. Trzeba też pamiętać o czasie na odpoczynek, trzeba poszukać w sobie koncentracji na stanowisku komentatorskim, żeby już tam nie przeżywać dodatkowego stresu. Trzeba się oczywiście przemieścić, przejść przez kontrole podobnie jak na lotniskach, gdzie się przechodzi przez bramki, wyjmuje zawartość kieszeni i pokazuje bagaż. W przypadku wioseł, w miarę wcześnie rano się to zaczyna, czyli trzeba wcześnie wstać. Ja na przykład już o 6:00 wychodziłem z hotelu. To też zmienia rytm dobowy, no bo należy się wcześniej położyć, żeby wypocząć. Po zawodach starałem się znaleźć czas, żeby się gdzieś przejść, potem wracałem, przygotowywałem się i tak z dnia na dzień. Jak ostatnio komentowałem wiosła, nie było ani jednego dnia wolnego. Kiedy wraca się już do domu, to też trzeba pogromadzić pewne materiały. Dużo zależy od tego jak długie są loty. My do Rio de Janeiro lecieliśmy przez Dubaj. Podróż trwała 15 i pół godziny. Nigdy tak długo nie leciałem samolotem. Ale da się przeżyć.
Chciałbym wrócić do radia. Kiedy miałem 9 lat, słuchałem relacji meczu reprezentacji Polski na Malcie. Bardzo utkwiła mi ona w pamięci. Tam nie było chyba łatwo nie tylko dla piłkarzy, ale i dla komentatora. To był dla Pana najtrudniejszy mecz do komentowania?
Może nie najtrudniejszy, ale na pewno taki, podczas którego obawiałem się o własne zdrowie i życie. Zastaliśmy tam jakąś „prowizorkę” typu wychodek na wsi. Kiedy nasza reprezentacja wyszła na boisko, jak pamiętamy, została obrzucona kamieniami. Starałem się więc jak najszybciej ewakuować z tego umownego stanowiska komentatorskiego, bo we mnie też rzucano. Ratowałem się w miarę szybką ucieczką stamtąd do naszej reprezentacji. Wszyscy schroniliśmy się w szatni. Dopiero jak przyjechała policja, to pod jej eskortą odjechaliśmy do hotelu.
W ferworze meczu, komentatorowi udzielają się emocje. Nietrudno wówczas o popełnienie lapsusów językowych. Ma Pan na swoim koncie takie, które utkwiły Panu w pamięci lub z których sam Pan się śmieje?
Oczywiście. Podczas meczu staram się zawsze przytaczać jakieś ciekawostki i tak na przykład Alan Shearer, piłkarz reprezentacji Anglii maturę z języka angielskiego pisał o futbolu. Ja w ferworze meczu powiedziałem, że maturę o futbolu pisał z języka polskiego. (śmiech) Takich przejęzyczeń rzeczywiście trochę się zdarzyło. Czasem przypisuje mi się rzeczy, których nie powiedziałem. Błędy zdarzają się wszystkim i w każdym zawodzie. Komputery też się psują, zawieszają i trzeba je czasem zresetować. Tutaj nie ma żadnej recepty. Oczywiście, że człowiek stara się nie popełniać tych pomyłek, ale w ferworze komentowania, mówienia, zupełnie nieświadomie popełnia się błąd, a później co najwyżej można się z niego śmiać. Chociaż po przejściu z radia do telewizji, kiedy na przykład pomyliłem zawodnika przy piłce, to oczywiście natychmiast się poprawiałem. Pytano mnie wtedy: „Panie Darku, a po co Pan się poprawia?” Odpowiadałem, że to widać i nie może być tak, że ja nie przyznaję się do popełnionego błędu. Każdemu się zdarzy pomylić, ale trzeba to wszystko przełknąć. Oczywiście najważniejsze jest uchwycenie strzelenia gola i tego, kto go strzelił. Na pewno podczas spotkania piłkarskiego, czy każdego innego komentarza przez cały czas trzeba być mocno skoncentrowanym. Oczywiście jest przerwa, w zależności od tego jaką dyscyplinę komentujemy. Jeśli przy stole komentatorskim spędza się parę godzin, to jest się potem mocno zmęczonym psychicznie. Trzeba być cały czas skupionym, cały czas jest się w napięciu, no i dochodzą do tego emocje.
Na koniec pytanie nawiązujące do Kazimierza Deyny – bohatera wydarzenia, na które przyjechał Pan do Starogardu Gdańskiego. Wiem, że jako kibic sympatyzuje Pan z Legią Warszawa, której legendą był wywodzący się z naszego miasta Kaka. Zapewne miał Pan okazję spotkać tego piłkarza. Jak Pan odbiera go jako zawodnika i jako człowieka?
Był człowiekiem niedostępnym, zamkniętym w sobie. Pierwszy wywiad, który z nim robiłem to był mój wywiad dla Telewizji Polskiej, mimo że jeszcze byłem w radiu. Janek Ciszewski miał swój program w telewizji i poprosił mnie, żebym zrobił z Kazimierzem Deyną wywiad. Pamiętam, że przed meczem podszedłem, umówiłem się i pomyślałem sobie: „Pewnie będzie ciężko.” A tymczasem po meczu, kiedy wszyscy zeszli ze stadionu, czekałem. Wyszedł Kazimierz Deyna – wykąpany, elegancki, uczesany i niesłychanie był w tym wywiadzie otwarty, rozmowny, czym byłem niebywale zaskoczony. Jego podejście wynikało z faktu, że wiedział kim ja jestem, że z tą reprezentacją jestem na co dzień. Powiem szczerze, że było to dla mnie bardzo miłe przeżycie. Rozmawialiśmy nie tylko o piłce, ale także na tematy związane z jego życiem, rodziną, z całą karierą, jednak nie wyłącznie o tym, co dzieje się na boisku. Byłem oczywiście wśród tych, którzy gratulowali mu sukcesów. A tak na co dzień, miałem możliwość rozmowy, pytania, obserwowania. Wtedy były inne czasy. Teraz na konferencji prasowej jest możliwość zadania tylko kilku pytań. Wówczas było zupełnie inaczej. Można było przyjść, poprosić, żeby ktoś porozmawiał. Miało się więcej możliwości bezpośrednich kontaktów. Teraz dostęp do reprezentacji jest bardzo ograniczony. Kiedyś nie było takich zagrożeń, jak w tej chwili. Pewnie jakieś tam były, ale powiedziałbym, że minimalne i znikome. Teraz obawa o bezpieczeństwo zawodników jest duża. Ostatni przykład z Borussią Dortmund doskonale o tym świadczy. Podobnie jak to, co się wydarzyło we Francji przed Mistrzostwami Europy, czy podczas maratonu w Stanach Zjednoczonych. W związku z tym, nie ma co się dziwić, że teraz zupełnie inaczej wygląda kontakt mediów z zawodnikami. Chodzi też o ochronę przygotowania taktycznego. Trening dla mediów jest otwarty tylko na 15 minut, kiedy zawodnicy się rozgrzewają. Niewiele wniosków można z tego wyciągnąć. A sam Kazimierz Deyna na pewno był piłkarzem znakomitym, powiedziałbym wręcz fenomenalnym. Nawet, kiedy był już weteranem i grał mając 40 lat, zachwycał tak samo jak podczas meczów reprezentacji Polski. Zachwycał swoją bajeczną techniką, przeglądem pola, niesłychanie dokładnym dograniem do kolegów. Finał Igrzysk Olimpijskich z jego bramkami i złotym medalem wpisał się do historii. Tak samo jak nieprawdopodobna bramka podczas finałów Mistrzostw Świata. Szkoda, że tak szybko się z nami pożegnał. Widać, los tak chciał. Zawsze pozostanie w pamięci tych wszystkich, którzy widzieli go w akcji. Mówiono, że z grą w piłkę jest jak z grą na fortepianie. Niby gra jedenastu, ale ośmiu ten fortepian niesie, a trzech potrafi zagrać. Deyna był jednym z tych trzech, którzy fenomenalnie na tym fortepianie potrafili zagrać i rozstrzygać mecze swoim przeglądem pola, umiejętnością współpracy i wszystkimi walorami piłkarskimi, którymi zachwycał. Z pozoru wydawał się człowiekiem wolnym w sensie zagrania, zrobienia jakiegoś kółeczka, a to był dla niego czas niesamowitej koncentracji i wybrania właściwego wariantu podać już czy poczekać aż któryś z kolegów znajdzie się na właściwej pozycji.